Tytułowa teza dotyczy stosunku ww. panów do pyskujących wyższych oficerów na dowódczych stanowiskach. Oczywiście ciężko powiedzieć, by III Rzesza mogła mieścić się w definicji państwa demokratycznego (ale państwem prawa była z całą pewnością, wszak wszystko działo się tam zgodnie z uchwalonym wcześniej prawem, które pozwoliło na przekształcenie Republiki Weimarskiej w dyktaturę). Co do cywilnej kontroli nad armią, to z pewnym zdumieniem trzeba zauważyć, że III Rzesza nie była tak daleko od dobrych wzorców, wszak naczelnym wodzem był mieszczuch, cywil i malarz pokojowy, niejaki Adolf Hitler. Ministerstwa wojny (jako przechowalni pruskich ofiecrów wobec których miał kompleksy) nie było, zaś Oberkommando der Wehrmacht pełniło fukcję na pograniczu ministerstwa, sztabu i sekretariatu wodza.
Nikomu udowadniać (mam nadzieję) nie trzeba, że III Rzesza to totalitaryzm i jeden z najgorszych reżimów, jakie w ciągu kilku tysięcy lat historii zapewniła sobie ludzkość (ex aequo z ZSRR). Krytyka przewrażliwionego na swoim punkcie maniaka, jakim byt Hitler groziła nie tylko obsmarowaniem w prasie. A jednak paru dowódców liniowych nie zdzierżyło. "Szybki Heinz" Guderian kilkukrotnie zryczał Hitlera plugawymi słowy, będąc wyciągany za drzwi przez przerażonych adiutantów. Marszałek Erich von Manstein wielokrotnie publicznie krytykował Hitlera, zwłaszcza w zakresie dowodzenia na froncie wschodnim.
Obaj panowie byli dowódcami liniowymi, jednymi z najlepszych, jakich wówczas mogła wystawić III Rzesza, a to znaczy, że lepszych nie było. Obaj pozwalali sobie na krytykę i kwestionowanie rozkazów stosunkowo wcześniej. A jednak nadęty i przewrażliwiony Fuhrer nie zdymisjonował ich z armii. O ile Guderiana przesunięto na stanowisko nieliniowe w 1941 (w podzięce za elastyczniejsze i bardziej rozsądne manewrowanie, które miało się nijak do rozkazów Hitlera), potem pełnił funkcję inspektora broni pancernej i dowódcą wojsk lądowych. Manstein walczył na froncie wschodnim z niezrównaną maestrią, by na wiosnę 1944 roku zostać zdjętym ze stanowiska za długoletnią krytykę.
Trzeba jednak przyznać wodzowi III Rzeszy, że miał o wiele większą cierpliwość niż panowie Migalski, Janke, Wroński czy Semka. W końcu Hitlera krytykowano personalnie. Guderian i Manstein pomstowali na jego nieudolne decyzje, brak kwalifikacji militarnych czy idiotyczne pomysły. Można by rzec, że wkurzała ich cywilna kontrola nad armią toczącą wojnę. Ale nawet Fuhrer nie zdobył się na odesłanie z amii doświadczonych dowódców. Mógł włożyć "do lodówki" (jak Guderiana), ale nie chciał się ich pozbywać. Oczywiście zmieniło sie około 1944 roku, ale wtedy Hitler daleki był od podejmowania jakichkolwiek racjonalnych decyzji.
Polscy komentatorzy mają mniej cierpliwości. W końcu najlepiej być posłusznym niczym feldmarszałek Keitel, który całą wojnę spokojnie przesiedział na stołku szefa OKW, specjalizując sie w odgadywaniu życzeń wodza i spełnianiu jego coraz głupszych militarnych zachcianek, dzięki czemu u kolegów po fachu dorobił się przydomka "Lakaitel" (gra słów od "lokaj" i nazwiska marszałka). Szkoda, że polscy publicyści zapomnieli jak skończył marszałek Keitel i jak na takiej służalczości wyszła III Rzesza (na szczęście dla nas).